KATALOG ONLINE

+48 798 617 290

bip-logo

Wspomnienie p. Ireny Berentowicz

Nie mam dobrych wieści dziś o poranku. Wczoraj odeszła pani Irena Berentowicz.

Wielu z Was pewnie Ją znało. Ja też miałem przyjemność Ją poznać, i żałuję, że tak późno to nastąpiło. Rozmowy z Nią były inspirujące, a nade wszystko niezwykle ciekawe.

Pani Irena urodziła się 3 lipca 1930 r. w Janowie koło Pińska. Dzieciństwo spędziła na Polesiu. Tam też zastała ją wojna. W 1943 r. sowieccy partyzanci zamordowali jej ojca. Po tym, wraz z mamą i dwiema siostrami, wyjechała do Drohiczyna/k. Pińska, następnie do Brześcia, a jakiś czas później do Białej Podlaskiej. Tam rozpoczęła naukę w zawodowej szkole handlowej. Po jej ukończeniu wyjechała na studia do Warszawy. Tam poznała swojego późniejszego męża, Kazimierza Berentowicza. Ajk to było w tamtych czasach – po studiach nakaz pracy. Kazimierz, młody lekarz dostał taki nakaz do Giżycka. Irena przyjechała wraz z nim w styczniu 1953 r. On rozpoczął pracę w miejscowym szpitalu, ona w giżyckim oddziale Narodowego banku Polskiego. Od samego początku była aktywna społecznie. Działała miedzy innymi w Polskim Towarzystwie Ekonomicznym (PTE) oraz Towarzystwie Miłośników Ziemi Giżyckiej (TMZG). W 1972 r. w „Róży Wiatrów”, jej staraniem odbyła się konferencja PTE, a po śmierci Albina Nowickiego była jedną z liderek TMZG. W 1970 r. objęła stanowisko przewodniczącej Komisji Planowania Gospodarczego w naszym mieście, a w 1975 r. powierzono jej rolę likwidatorki powiatu giżyckiego. W następstwie powierzono Jej na krótko stanowisko zastępczyni naczelnika, a następnie naczelniczki Giżycka, którą była do wprowadzenia stanu wojennego 13 grudnia 1981 r. W jego następstwie odwołano Ją ze funkcji. Wspomnieć muszę również o zaangażowaniu i wspieraniu organizacji przez pastora Janusza Jaguckiego Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej, na którym można było Ją często spotkać.

Po zniesieniu stanu wojennego, nowe władze miejskie nie zechciały korzystać z Jej doświadczenia i zaangażowania społecznego.

Aktywna kobieta, pełna zapału i energii, a przede wszystkim patrząca w przyszłość i szukająca tam „lepszego” dla mieszkańców miasta została zepchnięta na boczny tor. A wręcz na bocznicę.

Przyszły „nowe” czasy i nowi włodarze. Historia zna takie sytuacje. Myślę, że bardzo to przeżyła.

Nic to, żyła spokojnie u boku męża, troszczyła się o wnuki. Ale też działała, u boku dr Żurek, w Towarzystwie Miłośników Grodna i Wilna.

Kilka lat temu obie Panie odwiedziły mnie w „siedzibie” GAC w bibliotece. Co prawda ledwo zmieściliśmy się w klitce, w której wtedy „urzędowałem”, ale rozmowa była bardzo owocna. Pani Żurek jakiś czas później zmarła, ale pani Irena kontynuowała naszą znajomość. Od tego czasu spotykaliśmy się co jakiś czas. Niestety stan Jej zdrowia nie pozwalał mi na wizyty tak częste i długie, jak bym sobie tego życzył, ale od czasu do czasu dzwoniłem ja lub Ona i spotykaliśmy się. Dzięki temu udało się udostępnić trochę jej archiwaliów w GAC. Ostatni raz zadzwoniła do mnie 25 marca, ze szpitala.

Wczoraj dotarła do mnie smutna wiadomość o Jej śmierci…

Była niezwykłą Kobietą i mieszkanką Giżycka, smutno mi, że już nie będę mógł pójść do Niej na herbatę i wsłuchać się w jej opowieść o czasach, które odeszły wraz z Nią…

Mimo wszystko, życzę Wam GACusie miłego dnia.

Takie jest życie…

Fot. z Kolekcji Ireny Berentowicz ze zbiorów GAC

Irena Berentowicz na molo w Giżycku, ok. 1974 r.

https://gac.gizycko.pl/items/show/23631

Zajrzyjcie również do jej Kolekcji, warto.

https://gac.gizycko.pl/collections/show/552